poniedziałek, 6 lipca 2015

Rozdział 2 - Biała łza.

  Po wyjściu z domu, Artem dosiadł swojego konia i powoli, przez miasto ruszył w stronę północnej bramy.
Jadąc jak przez miasto Arti rozmyślał nad tym, co mogła ukrywać Anastasia... 
-Coś tu jest nie tak... Jestem pewny, że ona nie powiedziała mi wszystkiego...  Ona coś ukrywa, i po powrocie muszę dowiedzieć się co...
Jego rozmyślania przerwał znajomy głos.
-Hej Arti!
Odwrócił swój wzrok i zauważył wysokiego blondyna w białej koszulce, błękitnych spodenkach, ze strzałami i łukiem na plecach.
-O! Kenchii! Co tam słychać u mojego przyjaciela?
-Nic szczególnego. Właśnie wróciłem z Nordamu.
-Wow... Jaki miałeś powód aby udać się aż na Południowy koniec Ragnarok?
-Byłem odwiedzić rodzinę - Uśmiechnął się Kenchii - no i po drodze kupiłem to - Pokazuje łuk na plecach.
-Znowu nowy łuk? I jak się sprawuje?
-Dość dobrze, ale to i tak nie to czego szukam. Jeszcze wiele mu brakuje. A ty? Masz ze sobą miecze. Wybierasz się w góry? - Spytał kiedy zatrzymali się przy północnej bramie miasta.
-Tak. W góry. Karen, poprosił mnie abym zdobył dla niego to. - Wymachuje Kenchiemu kartką przed twarzą.
-Ale wiesz, że to terytorium orków i trolli? A tą roślinę ciężko znaleźć?
-Spokojna głowa - Rzekł chowając kartkę - Dam sobie radę - Uśmiechnął się szeroko.
-O nie! Sam na pewno nie pojedziesz w tak niebezpieczną wyprawę. Jadę z tobą!
-Żebym znów musiał ratować ci dupę?
Oboje spojrzeli na siebie z poważną miną, jakby mieli zaraz zacząć się bić. Patrzyli się na siebie w ten sposób dłuższą chwilę, i nagle wybuchli śmiechem.
 -Okej - Jeszcze ze łzami w oczach powiedział Arti. - Leć po konia. Czekam na ciebie. 
-Się robi!
Kenchii zniknął za rogiem gospody.
-A pamiętam to jak by było wczoraj... - Wymamrotał Artem pod nosem.
***
  -Kenchii! Chodź na chwilę skarbie. - Dał się usłyszeć z ogrodu kobiecy głos.
-Mamo przestań wołać do mnie jak do małego dziecka! Mam już dziesięć lat. - Mówiąc to mały blondas zeskoczył ze swojego łóżka i szybko pobiegł na ogród.
 Na środku ogrodu znajdowały się dwa masywne, drewniane stoły z jedzeniem. Obok nich znajdowały się drewniane ławki nad którymi wisiały cztery lampy przyczepione do zadaszenia. Przy kamiennych ogrodzeniach - które były ozdobione przeróżnymi drewnianymi wzorami - rósł żywopłot, który bardzo ożywiał otoczenie. Ogród był wypełniony gośćmi.
  -Wszystkiego najlepszego! - Na raz wykrzyknęli zgromadzeni goście
Kenchii jak wryty stanął przy furtce od ogrodu. Stał tak krótką chwilę, po czym z radości zaczął biegać po całym ogrodzie jak oszalały.
  Impreza urodzinowa trwała w najlepsze. Znudzone dzieci postanowiły pobawić się w chowanego przy pobliskim lesie.
-Kenchii ma dziś urodziny więc będzie szukał - Powiedział jeden z chłopców, a wszyscy jednoznacznie przytaknęli.
-Chyba nie mam wyboru. - Odrzekł Kenchii i zaczął odliczać.
Wszyscy chłopcy się schowali, a Kenchii zaczął szukać. Wszedł do lasu, który w jego oczach był zimny i mroczny. Gdy zanurzał się coraz głębiej, zdał sobie sprawę, że się zgubił i przeszły go ciarki.
-Chłopaki!?... Gdzie jesteście!?...
Zawiał chłodny wiatr.
-Ej! To nie jest śmieszne! Wyjdźcie już!
Nagle za Kenchim pojawił się wielki złowrogi cień, a gdy chłopiec się odwrócił, zobaczył wielkiego orka. Chłopiec zaczął się cofać i potknął się o wystający korzeń drzewa.
-Nie... Nie.... Nieeee!
Kiedy ork brał już zamach aby zmiażdżyć chłopca, ten zakrył oczy, tak że ledwo co widział, ale przez małą lukę między palcami widział jak jakiś chłopiec - wyglądał na ciut starszego niż Kenchii - dwoma szybkimi cięciami małego miecza zwalił orka z nóg, po czym wskoczył mu na plecy i zadał ostateczne pchnięcie miecza w głowę bestii, a ta głośno zaryczała i wyzionęła ducha.
-Nic ci nie jest? - Spytał chłopiec zeskakując z pleców bestii.
-N-nie... Wszystko w porządku. - Odrzekł Kenchii wstając z ziemi. - Dziękuję za ratunek,  jesteś moim bohaterem.
-Niema za co. Nie chodź tu sam. Jest niebezpiecznie
Kenchii przełknął ślinę.
-Jestem Kenchii. A ty - Wyciągnął rękę do chłopca.
-Artem. Jestem Artem. - Uścisnął wyciągniętą rękę...
  Od tej pory chłopcy trzymali się razem, a Artem nie raz uratował Kenchiego.
***
  -Arti!
Artem dostrzegł Kenchiego na koniu.
-Widzę, że jesteś gotowy. Więc ruszajmy.
Przyjaciele powoli oddalali się od miasta, a ich oczom okazywały się co rusz piękniejsze widoki.
  Podróż była długa i męcząca, a kompani mijali kolejne lokacje, to zieloną łąkę, to jakieś małe miasteczko, stawy otoczone lasami, i totalne pustkowia, przybliżając się do swojego celu.
-Ej... Artem...
-Hm? - Arti odwrócił się w stronę Kenchiego.
-To nie fair - Powiedział Kenchii i lekko uderzył Artiego w ramię. -Jesteś za silny... Jak w ogóle do tego doszło?
-No co ty? Już nie pamiętasz? Opowiadałem ci o tym...  Ehh... No nic. Opowiem raz jeszcze... Po śmierci mojej matki, postanowiłem stać się silniejszy, tak aby nikogo już nie stracić. Zacząłem trenować i tak wyrosłem na tego kim jestem. Akurat ty powinieneś to wiedzieć. Przecież sam wymyśliłeś mi ksywkę Arti, bo stwierdziłeś, że lepiej do super bohatera pasuje pasuje Arti niż Artem. - Mówiąc to super bohater zaczął się śmiać.
-W cale tak nie mówiłem! - Oburzył się Kenchii, po czym również zaczął się śmiać.
-Spójrz. Jesteśmy prawie u celu. Ale jest już dość ciemno, więc tu rozbijemy obóz i przenocujemy.
Kenchii przytaknął, konie się zatrzymały, a przyjaciele ściągnęli z nich balast i rozbili obóz.
Leżąc już przy ognisku, Kenchii zwrócił się do Artiego.
-Zamierzasz stać się jeszcze silniejszy?
-Głupie pytanie. - Mówiąc to Artem odwrócił się na drugi bok. - Oczywiście, że tak.
Ognisko pomału wygasało a kompani zasnęli.
-Arteeeem... Śmieeeerć...Musisz zginąć...Arteeeeem...ARTEEEM!
Chłopak obudził się zaczerpując jak najwięcej świeżego powietrza.
-Hej. Wszystko ok? - Spytał Kenchii.
-T-tak... musimy ruszać. -Mówiąc to, wstał i zaczął pakować rzeczy.
Gdy już wszystko spakowali, wyruszyli w dalszą drogę.
Widząc jaskinie Artem rzekł:
-Widać jaskinie... Ale jakoś tu cicho... za cicho...
W ten Arti usłyszał szept w swojej głowie:
-Śmieeeerć...
W tym czasie stado orków i trolli otoczyło konie i ich jeźdźców. Arti i Kenchii zeskoczyli z koni, złapali za swe bronie, i niemalże natychmiast zaczęli walkę. Strzały Kenchiego były szybkie i precyzyjnie jedna po drugiej trafiały w lica potworów. Artem, ze swoimi dwoma mieczami wirował niczym w tańcu śmierci, powalając i zabijając przeciwników. Jednak to nie wystarczyło. Oponentów przybywało coraz więcej, więcej i więcej...
Kiedy Artem się odwrócił, aby spojrzeć jak Kenchii sobie radzi, ujrzał swego przyjaciela leżącego na plecach z zakrwawionym brzuchem.
-Kenchii! - W tym momencie Arti poczuł ogromny ból w plecach i w mgnieniu oka znalazł się koło swojego przyjaciela, nie mogąc wykonać żadnego ruchu....
-Cholera... Przecież nie możemy tu teraz zginąć. Nie teraz. Kenchii trzymaj się! Kenchii. Kenchii.... - Jego głos był coraz cichszy, a kiedy powieki opadły Artem znów usłyszał w swojej głowie głosy. Tym razem był to głos ciepły i pełen wiary...
-Artemie... Artemie... Masz rację, nie możesz tu teraz zginąć. Musisz żyć, aby odkryć prawdę. Mianuje cię teraz mym nowym panem. Od teraz jesteś białym cesarzem. A teraz wstań, i wykrzycz to z siebie! Pokaż im moc białego cesarza! Powstań Artemie!.
Artem otworzył oczy, i wstał. Jego ciało otaczała potężna aura gniewu, a z jego ust wydobyło się zdanie:
-Jam jest cesarzem białego smoka! Jeśli mnie słyszysz, odpowiedz na me wezwanie!
Po tych sowach, wrogowie na moment się zatrzymali, a niebo pokryły ciemne chmury. Na ziemię zaczęły padać krople wody.
-SHIRO! OSTRZA WIATRU!
Gdy Arti wykrzyknął te słowa, na jego mieczach pojawiły się białe otoczki, niczym ostrze ostrzejsze niż brzytwa. Artem nie ruszając się z miejsca, machnął mieczami, a powietrzne fale przecięły wszystkich wrogów w pół.
Artem puścił miecze na ziemię i klęknął przy rannym Kenchim.
-Hej, Kenchii... Możesz już otworzyć oczy... Nie musisz już udawać...
Ciało Kenchiego było prawie blade. Artem przyłożył głowę do jego klatki piersiowej a z jego oczu zaczęły płynąć łzy.
-Obiecałem sobie... Obiecałem, że już nikogo nie stracę... Nie rób mi tego... Nie możesz... Nie pozwalam ci słyszysz! Kenchii! Kenchii! Keeeeenchiiiiii!
Artem zalał się łzami, nie mogąc uwierzyć, że mimo tylu treningów które przeszedł nie potrafił ocalić bliskiej mu osoby. Osoby, która była obecnie najbliższa jego sercu...
-Zejdź ze mnie bo się uduszę. - Usłyszał kaszlący głos/
-Kenchii! ty żyjesz! - Wrzasnął Artem ocierając łzy.
-Pewnie że żyję głąbie. Kto by cie pilnował jakby mnie zabrało? - Kenchii się uśmiechnął. -Pomóż mi wstać i nałożyć bandaż
Artem Pomógł Kenchiemu, po czym ruszył w stronę jaskini, a odwracając się rzekł:
-Ja pójdę po roślinę a ty odpoczywaj.
I ruszył. Kiedy doszedł do jaskini, ujżał upragnioną roślinę, gdy próbował ją zerwać w jego głowie znów zawitał mroczny głos.
-Tym razem miałeś szczęście... W cztery oczy spotkamy się za dziesięć lat, a w tedy już nic ci nie pomoże... Do tego czasu zadam ci największy ból jaki sobie wyobrażasz... Odbiorę ci wszystko co dla ciebie cenne... Stracisz wszystko, i zginiesz bo to jest twoje... Przeznaczenie...
Po tych słowach głos ucichł.
-Kim jesteś! Wyjdź i walcz teraz jak równy z równym! - Krzyczał Arti, lecz głos nie odpowiadał.
Artem zerwał roślinę i zawrócił. Gdy Kenchii go zobaczył, zapytał:
-Coś się stało? wyglądasz na zmieszanego.
-Wszystko ok. - Uśmiechnął się Artem - Ruszajmy...

1 komentarz:

  1. Nie jestem fanką tych wszystkich mang i anime. Nawet nie wiem co to jest :/ Co do samej strony to jestem zdania byś zmienił tytuł i nagłówek bloga, ponieważ obecny jest ... okropny. Nie można skupić się na czytaniu, bo naszą uwagę bardziej przykuwa niezbyt estetyczna czcionka i to całe masło maślane w prośbie o czytaniu najpierw prologu potem rozdziałów. Ale ponieważ dopiero zaczynasz swoją przygodę z blogowaniem mogę ci to wybaczyć :)

    Zapraszam do siebie. A nóż widelec spodoba ci się i zyskam stałego czytelnika? :) http://iko-nkablog.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń