środa, 1 lipca 2015

Rozdział 1 - Artem i Artem

  -Zostawcie mnie! Pomocy! - Z ciemnej uliczki między dwiema gospodami dało się słyszeć dziecięcy głos wołający o pomoc.
-Zamknij się smarkaczu i gadaj gdzie twoja matka to schowała, bo jak nie to zrobimy z tobą to samo co z nią!
-Pomocy! Niech ktoś mi pomoże!
Nóż w ręce jednego ze zbirów już wędrował w stronę chłopca, gdy nagle jego ręka została powstrzymana silnym chwytem. Zbir odwrócił głowę i zobaczył chłopaka średniego wzrostu, lecz dobrze zbudowanego. Miał bujne ciemnie włosy i zielone oczy. Odziany był w oliwkowy żakiet i czarne postrzępione spodenki.
-O proszę kolejny śmiałek który chce zginąć? - po tym pytaniu ręka złoczyńcy pękła w pół. Trzask był tak głośny, że jego kompanów przeszły ciarki. -uciekamy!- wrzasnął jeden z nich i w mgnieniu oka zniknęli. Zbir dostał jeszcze dwa szybkie ciosy w twarz i padł na ziemię a wybawiciel podszedł do chłopca.
-Mamusiu.... - Wyszeptał mały i padł na ziemię.
  Mały obudził się w pokoju w jakiejś gospodzie. Podniósł się i rozejrzał. Mały pokój, z okienkiem na miasto, obok łóżka mała półka nocna, a na niej świeczka wypalona do połowy. Na przeciwko łóżka stała spora komoda na ubrania. Poza tym w pokoju nie było nic. W ten otworzyły się drzwi.
-O! już się obudziłeś? Jak się czujesz?
-Mama? Gdzie jest moja mamusia?
-Spokojnie. Nic jej nie jest.Twoja mama jest w dobrych rękach. Jesteśmy teraz u mnie w domu. Musisz odpoczywać. Jak ci na imię?
-Jestem Artem. A pan? - Chłopiec z ciekawością przyglądał się młodzieńcowi stojącemu przy jego łóżku.
-Haha - Roześmiał się wesoło młodzieniec i kucnął przy nim.- Ja też jestem Artem, ale przyjaciele wołają na mnie Arti.
Podał małemu wodę - musisz odpoczywać. Napij się .
Artem wziął wodę i łapczywie ją wypił. - dziękuję za pomoc. Kiedy będę mógł zobaczyć mamusię?
-Jak tylko wyzdrowieje - Uśmiechnął się Arti. - Ile masz lat?
-Osiem. dziś są moje urodziny. A pan?
-Mów mi Arti- szeroko się uśmiechnął- osiemnaście....
Arti odwrócił się i spojrzał w podłogę.- co za zbieg okoliczności .... ten chłopiec .... prawie przeżył to co ja, kiedy byłem w jego wieku.- pomyślał przełykając ślinę.
-Mieszkasz sam Arti?
-Tak ... Sam...
***
  Na dworze zerwał się silny wiatr. W okienne szyby zaczęły uderzać pojedyncze krople deszczu, które w mgnieniu oka zamieniły się w ulewę. Nagle grzmot i błysk. Zaczęła się burza, a sytuacji nie poprawiały drzewa, których gałęzie stukały coraz głośniej o okno.
  Kilka minut po krzyku matki, Artem wyszedł ze skrzyni, i powoli, przestraszony ruszył w stronę drzwi od pokoju. Otworzył je, po czym powoli i na palcach zaczął schodzić po skrzypiących schodach na dół.
-Mamo?.... Mamo jesteś tam?
Schodząc chłopiec dostrzegł czerwony strumień płynący po drewnianej podłodze, i szybkim tempem zbiegł na dół. Jego oczom ukazało się ciało. Ciało jego najukochańszej mamy, które leżało w kałuży krwi. Było blade. Chłopiec podbiegł i przyłożył rękę do chłodnego policzka kobiety.
-Mamo.... Mamo obudź się... Mamo trzeba zrobić kolację, wstawaj....
Chłopiec zaczął ciągnąc ciało za rękę.
-Mamo ....
Na ziemię zaczęły kapać łzy.
***
-Odpoczywaj Artemie. Ja muszę wyjść.
Arti pogładził chłopca dłonią po głowie i wyszedł z pokoju.
  Jego dom był skromny i mały. Jedno pomieszczenie w którego środku znajdowały się stolik i dwa drewniane krzesła, po lewej stronie stał kominek a obok niego mały stosik porąbanego drewna. Na prawej od wejścia znajdowały się dwa okna, jedno na środku pokoju, pod którym była mała szafeczka. I drugie prawie że w rogu pomieszczenia, pod nim natomiast był mały piecyk na którym Artem przyrządzał posiłki. Prosto od wejścia znajdowały się dwie pary drzwi. Jedne prowadziły do pokoiku sypialnego, drugie zaś do łazienki.Artem nie należał do najbogatszych ludzi na ziemi, dlatego też nie było stać go na lepsze warunki mieszkalne, czy też na lepszy wystrój domu.
  Wychodząc z pokoju chłopca Artem zabrał swoje dwa mecze i wyszedł z domu.
-przydało by się odwiedzić jego matkę- pomyślał, po czym wsiadł na swego konia i galopem ruszył do lekarza u którego przebywała matka chłopca.
  Po pól godzinnej drodze Artem dotarł do miejscowego lekarza.Przywiązał rumaka i ruszyl do wejścia.
-Yo - rzekł wchodząc do środka.
Lekarz skinął głową.
-Jak ma się kobieta którą tu przywiozłem?
-Już lepiej. Odzyskała przytomność  Jeśli chcesz możesz z nią porozmawiać.- Mówiąc to ręką wskazał pierwsze drzwi od lewej.
-Dzięki Karen. Wiszę ci przysługę. Powiedział Artem do lekarza, kierując się w stronę drzwi.
-Wiesz, że nie chcę nic w zamian po tym jak uratowałeś mnie przed tymi trollami. Chociaż jest jedna rzecz o jaką chciałbym cię poprosić.
Artem zatrzymał się przed drzwiami do matki chłopca i pytająco spojrzał na Karena.
-Mianowicie. Na północnych wzgórzach dzień drogi stąd rośnie bardzo rzadka roślina lecznicza. Nie podam ci jej nazwy bo i tak nic ci ona nie powie, ale podejdź no tu na chwilkę.
Karen zaczął przebierać w papierach a Artem podszedł do jego biurka.
-Mam! - krzyknął Karen wyciągając jakąś kartkę.-To ta roślina. Jak już mówiłem, znajdziesz ją na północnych wzgórzach. Poszedłbym po nią sam... Ale na tamtych terenach grasują wielkie orki i trolle więc chyba rozumiesz...
-Dobrze. Pójdę po nią, ale najpierw muszę zabrać matkę do tego chłopca. Jeszcze raz dziękuję za opiekę nad nią.
  Artem wziął kartkę z rysunkiem rośliny i wszedł do pokoju w którym leżała kobieta.
-Jak się czujesz? - Spytał wchodząc.
Kobieta nie odpowiadała.
-Twój syn jest u mnie. Zabiorę cię do niego.
Spojrzała na Artema i bez słów wstała z łóżka.
-Jestem Artem - Uśmiechnął się - a jak brzmi twoje imię?
Kobieta nadal milczała.
-Ehh... widzę, że się nie dogadamy. Chodź za mną.
Niewiasta posłusznie ruszyła za chłopakiem. Wyszli z pokoju.
-Dzięki jeszcze raz Karen. Odwiozę ją do domu i ruszam po roślinę.-Rzekł Artem.
-Zawsze do usług. I to ja dziękuję.
  Artem wraz z kobietą wyszli z przychodni, wsiedli na konia i ruszyli w stronę miasta. Przez prawie całą drogę panowała niezręczna cisza. Koń powolnym kusem brnął przed siebie.
-Anastasia.-Artem usłyszał głos za swoimi plecami, odwróciwszy się spytał- mówiłaś coś?
-Nazywam się Anastasia.-Wydusiła z siebie kobieta.
-Wreszcie.- odetchnął z ulgą Arti.
-Dziękuję za ratunek, i za opiekę nad moim synem.
-To nic specjalnego, każdy by tak postąpił na moim miejscu. Ja po prostu byłem w pobliżu. Czego oni od was chcieli?
-Nie mam pojęcia. -Schowała swój wzrok - Pewnie chcieli tylko nas okraść... Chciałam obronić syna, i w tedy nagle poczułam ukłucie w brzuchu i padłam na ziemię. Przez mgłę tylko słyszałam, że ktoś nas ratuje. Jeszcze raz dziękuję.
Coś mi tu nie pasuje- Pomyślał Artem- Normalni złodzieje nie posunęliby się do morderstwa... Czyżby coś ukrywała?
  Przemyślenia Artema przerwał znajomy widok.
-Jesteśmy na miejscu. To mój dom.-Rzekł, kiedy ich oczom ukazała się mała chatka.
Gdy zeszli z konia, Anastasia natychmiast wbiegła do domu.
-Mama! - Radośnie wykrzyczał mały Artem
-Synku! Tak się cieszę, że nic ci nie jest.- Rzekła kobieta tuląc mocno swego syna.
Artem wszedł do domu chwilę po tym.
-Chyba macie sobie dużo do pogadania. Ja muszę wyjść. Wrócę za góra trzy dni. Przez ten czas bądźcie u mnie. Tu będziecie bezpieczni.- Mówiąc to odwrócił się w stronę drzwi.
-Zaczekaj! - Zatrzymała go Anastasia ściągając swój wisiorek z szyi.- Proszę weź to ze sobą.
Założyła piękny biały wisiorek Artemowi na szyję. A ten uśmiechnął się i wyszedł z domu....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz