sobota, 11 czerwca 2016

Rozdział 4 - Łza przyjaźni

   Gdy Artem się odwrócił, ujrzał w drzwiach kobietę o czerwonych włosach, wyglądającą na oko 20 lat. W ręce dzierżyła miecz.
-Zmierzcie się z moim ostrzem sprawiedliwości oprawcy! - wykrzyknęła dziewczyna, a Artem się przewrócił.
-Ariel! Musisz za każdym razem rozwalać mi drzwi gdy przychodzisz!?
-Etoooo ... - dziewczyna spojrzała na podłogę gdzie był Artem. - wybacz - podrapała się w tył głowy i schowała miecz do pochwy.
-W ogóle co to za wtargnięcie?
-No bo, dostałam cynk, że coś się zdarzyło w twoim mieszkaniu. - spojżała na blade i zakrwawione ciało Anastasii.- widocznie się spóźniłam ...
-Jak widać - Artem posmutniał - Kenchi i Karen poszli poszukać małego chłopca, chłopca w ciemnych włosach, z okularami i w czerwonym płaszczu. Nie widziałaś go może gdy tu szłaś? - spytał z nadzieją.
-Niestety - Ariel rozłożyła bezradnie ręce. - Co teraz zamierzasz?
Artem nerwowo rozejrzał się po pokoju.
-Muszę znaleźć jej morderców.
Nagle Artem usłyszał w swojej głowie mroczny szept, który był mu już znany.
-Śmieeeeeerć ... Odbiorę ci wszystko co masz, a ona będzie następna....
Artem mocno złapał się za głowę, ale aby nie zmartwić Ariel, szybko się opanował.
-Arel...
-Tak?
-Słuchaj, bo ten...
-O co chodzi? - spojrzał na niego marszcząc brwi.
-Ehhhh... Po prostu uważaj na siebie - uśmiechnął się, lecz w jego oczach dało się zobaczyć, że jest bardzo poważny.
-Haha daj spokój, przecież oboje wiemy, kto co roku daje ci wycisk na igrzyskach - śmiała się, ale gdy z twarzy Artema zniknął uśmiech, ta przestała się śmiać, gdyż zrozumiała, że to poważna sprawa. Przytaknęła więc głową tym razem z powagą.
-To co teraz zrobimy? - spytała się odwracając w kierunku wyjścia.
-Jak to my? - odpowiedział zdziwiony.
-No przecież widzę, że masz problem. A samego cię nie zostawię.
-Ehh... To ja zabiorę stąd jej ciało - smutny spojrzał na ciało Anastasii - a ty odkupisz mi drzwi... Kolejne - uśmiechnął się ironicznie.
Ariel wyszła bez słowa, a Artem zabrał ciało Anastazji i poszedł je zanieść, aby je pochowano.
   W tym samym czasie, Kenchi i Karen chodzili po mieście poszukując chłopca.
-Artem chyba wpakował się w jakąś grubszą sprawę. Co o tym myślisz Karen?
-Chyba tak. Wiem jedno. Nie możemy teraz się od niego odwrócić. Jesteśmy mu dłużni pomoc.
-Wiem. Gdyby zliczyć sytuacje, gdy uratował nam życie... - Kenchi zaczął liczyć na palcach. W ten Karen trzepnął go w tył głowy.
-Podejrzewam, że nawet nie umiesz do tylu liczyć - uśmiechnął się Karen
-Myślisz, że jak ukończyłeś szkołę to jesteś lepszy?! A obić ci facjate?!
-haha spokojnie nie denerwuj się. - śmiał się Karen.
-Uważaj bo oberwiesz - Groźnie odrzekł Kenchi zatrzymując się i patrząc mu w oczy.
-Jaaaasne - Karen wytknął język - Artem mi mówił, nawet orka nie potrafisz zabić - prawie śmiejąc się rzekł.
-Doigrałeś się! - Zdenerwowany już sięgał po miecz, gdy nagle ich głowy mocno się zderzyły. Oboje w tym samym czasie krzyknęli głośno -Ała!! -I złapali się za głowy.
-Nie czas na sprzeczki matoły! - dało się słyszeć zdenerwowany kobiecy głos.
-Cz-cz-czekaj - ze strachem powiedział Karen.
-Z-z-znam ten głos - równie wystraszony rzekł Kenchi.
-Arieeel!! - krzyknęli oboje i szybko się odsunęli.
Ariel przykryła twarz ręką i w zażenowaniu kręciła głową.
-Chodźcie, wracamy do Artema. Potrzebuje nas. Weźcie to - wskazała na drzwi które były oparte  o ścianę gospody. - i idziemy.
-A-ale czemu my!? Przecież to pewnie ty zepsułaś mu drzwi! - odpowiedzieli oburzeni.
Ariel spojżała na nich groźnie, a ci szybko i bez słów wzięli drzwi. Cała trójka ruszyła w kierunku domu Artema.
-Artemie, Artemie słyszysz mnie? - w głowie Artema znów był znajomy mu głos. Tym razem ten ciepły i przyjazny.
-Kim jesteś?- odpowiedział Artem który właśnie szykował się w swoim pokoju do wyprawy.
-Już nie pamiętasz? Ja Jestem białym smokiem, a ty stałeś się mym cesarzem.
Artem usiadł na łóżku i zaczął sobie przypominać wydarzenia które miały miejsce, gdy wyruszył z Kenchim po roślinę dla Karena.
-Fakt. Już pamiętam. Może ty mi powiesz o co tutaj chodzi?
-Zostałeś wybrany przez smoczą królową na mojego cesarza.
-Smoczą królową?
-Spójrz na naszyjnik który masz. To moja dusza. Nie zniknie dopóki będziesz żył.
Artem spojrzał na naszyjnik.
-Ale co to wszystko znaczy? Kim jest królowa? Kim lub czym jest mroczny głos? Czym dokładnie jesteś? Mam tyle pytań. Odpowiedz.
W tym momencie Artem usłyszał kroki w swoim domu. To jego przyjaciele. Wrócili.
-Zostałeś wybrany Artemie a to dopiero początek...
To ostatnie słowa jakie Artem usłyszał od smoka
-Arteeeem wróciliśmy! - krzyknęła Ariel.
-Jestem w pokoju. - odrzekł zastanawiając się nad tym co usłyszał od smoka.
Przyjaciele weszli do pokoju. Kenchi i Karen natychmiast schowali się za Artemem.
-Zabierz tego potwora -powiedzieli razem zrozpaczeni.
-Chłopaki dajcie spokój - odpowiedział wstając, a Ariel spojżała na nich groźnie.
-Artem. Chyba pamiętasz, że jutro turniej? Wiem, że masz teraz problemy, ale chyba nie zrezygnujesz? - powiedziała Ariel kładąc rękę na jego ramieniu.
-A skąd - uśmiechnął się - jutro skopie ci dupę, a zaraz potem wyruszymy. - mówiąc to, wyciągnął rękę przed siebie. Ariel położyła swoja dłoń na jego, a Kenchi i Karen z uśmiechem się przyłączyli.
-Pamiętaj, że jesteśmy z tobą Arti - z uśmiechem powiedział Karen.
-Się wie - Arti się uśmiechnął, odwrócił się i dokończył pakować.
Przyjaciele udali się w kierunku wyjścia.
-Trochę już późno. Będziemy się zbierać - rzekł Karen.
-Dzięki za pomoc, do jutra i powodzenia na Arenie - mówiąc ostatnie słowa, Artem skierował wzrok na Kenchiego.
-Zobaczysz, jeszcze skopie ci tyłek w finałowej walce - wychodząc odpowiedział.
Gdy przyjaciele wyszli, Artem wziął swój miecz i spojżał na niego i na naszyjnik. Po chwili odłożył broń i położył się na łóżko. Zanim zasnął, dużo rozmyślał o wszystkim co się dzieje. Podął jeszcze próbę kontaktu z którymś z głosów, lecz daremnie. Zmęczony dniem zasnął.

piątek, 10 lipca 2015

Rozdział 3 - Łza owiana tajemnicą.

  Doga powrotna do Kirai, do domu. Artem i jego ranny przyjaciel Kenchii, z oddali widać było już bramę do miasta. Rumaki powolnym tempem dreptały po kamiennej ścieżce, między pięknym lasem.
-Hej Kenchii. Wstawaj. Zaraz miniemy most graniczny.
-Hmm? - Przecierając oczy wyprostował się na koniu.
-Jak ty to robisz, że zasypiasz podczas jazdy na koniu i nie spadasz? To nie logiczne.
-Hehe. Wiesz ma się te umiejętności. - Mówiąc to podrapał się po tyle głowy.
-Tsaaa... - Odrzekł Arti, wybuchając potem śmiechem.
Kontrola graniczna przebiegła pomyślnie.
-Co oni tak nagle zaczęli wszystkich sprawdzać? Przecież jak jechaliśmy w góry to nawet nikt nas nie sprawdzał... - Rzekł oburzony Kenchii. - Dobrze, że masz znajomości wśród żołnierzy, więc wszystko poszło sprawnie.
-E tam, znajomości znajomościami. Ale strażnik powiedział mi, że w mieście grasuje morderca,, dlatego te środki ostrożności. Mamy szczęście, bo do miasta teraz nie wpuszczają ludzi bez dokumentu potwierdzającego tożsamość. W drugą stronę tak sam. Pamiętaj o tym gdy będziesz chciał opuścić miasto.
  Stojąc już przy gospodzie od której zaczęli swoją podróż, zsiedli z koni. W tym samym czasie podbiegł do nich jakiś mały chłopak.
-Pan jest Artem tak? 
Artem twierdząco kiwnął głową.
-Potrzebujesz czegoś ode mnie?
-Ja nie, ale pan Karen zapłacił mi jednego srebrnika, za przekazanie panu wiadomości, że czeka na pana w gospodzie ,,pod pijanym wężem,,
Artem pogrzebał w swojej saszetce i wyciągnął jedną srebrną monetę, po czym podał ją chłopcu.
-Masz jeszcze drugiego ode mnie. - Uśmiechnął się - Zmykaj stąd.
-Dziękuję! - Wykrzyknął malec ściskając mocno dwiema rękoma monetę, szybko zniknął za pobliskimi domostwami.
-Idziesz ze mną? - Odwracając się spytał Kenchiego.
-Pewnie. - Uśmiechnął się. - Dawno nie widziałem Karena.
  Gospoda ,,pod pijanym wężem,, znajdowała się na środku niewielkiego miasteczka - Kirai, które przecinała długa droga między domami, zakładami kowalskimi, sklepami, i innymi użytkowymi oraz mieszkalnymi budynkami.
  Drzwi do gospody otworzyły się a do środka weszli Artem z Kenchim. Podeszli do lady przy barze, gdzie czekał już na nich Karen.
-O! Przyjaciele - Serdecznym uśmiechem przywitał ich Karen.
-Mam to o co prosiłeś.
Artem wyciągnął ze swojej torby roślinę o którą prosił Karen.
-Bardzo dziękuję.
-Niema sprawy. Jeśli będziesz miał jeszcze jakąś prośbę to wal śmiało.
-A ja!? A ja!? - Wtrącił się Kenchii.
-Nie. Ty nie możesz mnie o nic prosić. Limit twoich przysług ode mnie już dawno się wyczerpał.
-To niesprawiedliwe!
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
-Żartuję. - Wykrztusił Arti przecierając łzy z oczu. - Możesz prosić o co zechcesz. Jak tylko dam radę to pomogę. A właśnie. Może przeniesiemy się do mnie do domu i tam pobalujemy?
-Niegłupi pomysł - odrzekli równocześnie Kenchii i Karen.
  Trójka przyjaciół udałą się do mieszkania Artema, lecz gdy otworzyli drzwi, ich oczom ukazał się nie oczekiwany widok...
Blade ciało Anastasii było przebite mieczem do ściany, a pod nim była wielka szkarłatna plama. Była to krew która jeszcze ściekała cienką smugą po jej ubraniach.
-Anastasio! - Wykrzyknął Artem podbiegając do przybitego ciała, i wyciągając miecz.
Kechii i Karen stanęli jak wryci.
-Kto mógł zrobić coś tak okrutnego!? - Wykrzyknął w gniewie. - Artem! Gdzie jest  Artem!
Arti wbiegł do swojego pokoju z nadzieją, że zobaczy tam chłopca.
-Nie ma go!.. Chłopaki... teraz ja mam do was prośbę. Ja muszę czegoś poszukać... Jakiejś wskazówki. Możecie wyjść na miasto, spytać się czy ktoś nie widział małego - pokazał ręką wzrost do pasa - chłopca w ciemnych włosach, z okularami i czerwonym płaszczem?
-Niema sprawy! - Mówiąc to przyjaciele Artiego wyszli.
  Artem położył ciało Anastasii na łóżku, po czym przeszukał jej ubrania.
-Cholera! Teraz nie dowiem się dlaczego dostałem ten naszyjnik... Mam wrażenie, że ona ukrywała coś ważnego... Teraz muszę znaleźć jej oprawcę, a to nie będzie takie proste... - Powiedział ściskając biały naszyjnik, jak dopiero zauważył w kształcie łzy...
Nagle drzwi do jego domu zostały z trzaskiem wyważone...

poniedziałek, 6 lipca 2015

Rozdział 2 - Biała łza.

  Po wyjściu z domu, Artem dosiadł swojego konia i powoli, przez miasto ruszył w stronę północnej bramy.
Jadąc jak przez miasto Arti rozmyślał nad tym, co mogła ukrywać Anastasia... 
-Coś tu jest nie tak... Jestem pewny, że ona nie powiedziała mi wszystkiego...  Ona coś ukrywa, i po powrocie muszę dowiedzieć się co...
Jego rozmyślania przerwał znajomy głos.
-Hej Arti!
Odwrócił swój wzrok i zauważył wysokiego blondyna w białej koszulce, błękitnych spodenkach, ze strzałami i łukiem na plecach.
-O! Kenchii! Co tam słychać u mojego przyjaciela?
-Nic szczególnego. Właśnie wróciłem z Nordamu.
-Wow... Jaki miałeś powód aby udać się aż na Południowy koniec Ragnarok?
-Byłem odwiedzić rodzinę - Uśmiechnął się Kenchii - no i po drodze kupiłem to - Pokazuje łuk na plecach.
-Znowu nowy łuk? I jak się sprawuje?
-Dość dobrze, ale to i tak nie to czego szukam. Jeszcze wiele mu brakuje. A ty? Masz ze sobą miecze. Wybierasz się w góry? - Spytał kiedy zatrzymali się przy północnej bramie miasta.
-Tak. W góry. Karen, poprosił mnie abym zdobył dla niego to. - Wymachuje Kenchiemu kartką przed twarzą.
-Ale wiesz, że to terytorium orków i trolli? A tą roślinę ciężko znaleźć?
-Spokojna głowa - Rzekł chowając kartkę - Dam sobie radę - Uśmiechnął się szeroko.
-O nie! Sam na pewno nie pojedziesz w tak niebezpieczną wyprawę. Jadę z tobą!
-Żebym znów musiał ratować ci dupę?
Oboje spojrzeli na siebie z poważną miną, jakby mieli zaraz zacząć się bić. Patrzyli się na siebie w ten sposób dłuższą chwilę, i nagle wybuchli śmiechem.
 -Okej - Jeszcze ze łzami w oczach powiedział Arti. - Leć po konia. Czekam na ciebie. 
-Się robi!
Kenchii zniknął za rogiem gospody.
-A pamiętam to jak by było wczoraj... - Wymamrotał Artem pod nosem.
***
  -Kenchii! Chodź na chwilę skarbie. - Dał się usłyszeć z ogrodu kobiecy głos.
-Mamo przestań wołać do mnie jak do małego dziecka! Mam już dziesięć lat. - Mówiąc to mały blondas zeskoczył ze swojego łóżka i szybko pobiegł na ogród.
 Na środku ogrodu znajdowały się dwa masywne, drewniane stoły z jedzeniem. Obok nich znajdowały się drewniane ławki nad którymi wisiały cztery lampy przyczepione do zadaszenia. Przy kamiennych ogrodzeniach - które były ozdobione przeróżnymi drewnianymi wzorami - rósł żywopłot, który bardzo ożywiał otoczenie. Ogród był wypełniony gośćmi.
  -Wszystkiego najlepszego! - Na raz wykrzyknęli zgromadzeni goście
Kenchii jak wryty stanął przy furtce od ogrodu. Stał tak krótką chwilę, po czym z radości zaczął biegać po całym ogrodzie jak oszalały.
  Impreza urodzinowa trwała w najlepsze. Znudzone dzieci postanowiły pobawić się w chowanego przy pobliskim lesie.
-Kenchii ma dziś urodziny więc będzie szukał - Powiedział jeden z chłopców, a wszyscy jednoznacznie przytaknęli.
-Chyba nie mam wyboru. - Odrzekł Kenchii i zaczął odliczać.
Wszyscy chłopcy się schowali, a Kenchii zaczął szukać. Wszedł do lasu, który w jego oczach był zimny i mroczny. Gdy zanurzał się coraz głębiej, zdał sobie sprawę, że się zgubił i przeszły go ciarki.
-Chłopaki!?... Gdzie jesteście!?...
Zawiał chłodny wiatr.
-Ej! To nie jest śmieszne! Wyjdźcie już!
Nagle za Kenchim pojawił się wielki złowrogi cień, a gdy chłopiec się odwrócił, zobaczył wielkiego orka. Chłopiec zaczął się cofać i potknął się o wystający korzeń drzewa.
-Nie... Nie.... Nieeee!
Kiedy ork brał już zamach aby zmiażdżyć chłopca, ten zakrył oczy, tak że ledwo co widział, ale przez małą lukę między palcami widział jak jakiś chłopiec - wyglądał na ciut starszego niż Kenchii - dwoma szybkimi cięciami małego miecza zwalił orka z nóg, po czym wskoczył mu na plecy i zadał ostateczne pchnięcie miecza w głowę bestii, a ta głośno zaryczała i wyzionęła ducha.
-Nic ci nie jest? - Spytał chłopiec zeskakując z pleców bestii.
-N-nie... Wszystko w porządku. - Odrzekł Kenchii wstając z ziemi. - Dziękuję za ratunek,  jesteś moim bohaterem.
-Niema za co. Nie chodź tu sam. Jest niebezpiecznie
Kenchii przełknął ślinę.
-Jestem Kenchii. A ty - Wyciągnął rękę do chłopca.
-Artem. Jestem Artem. - Uścisnął wyciągniętą rękę...
  Od tej pory chłopcy trzymali się razem, a Artem nie raz uratował Kenchiego.
***
  -Arti!
Artem dostrzegł Kenchiego na koniu.
-Widzę, że jesteś gotowy. Więc ruszajmy.
Przyjaciele powoli oddalali się od miasta, a ich oczom okazywały się co rusz piękniejsze widoki.
  Podróż była długa i męcząca, a kompani mijali kolejne lokacje, to zieloną łąkę, to jakieś małe miasteczko, stawy otoczone lasami, i totalne pustkowia, przybliżając się do swojego celu.
-Ej... Artem...
-Hm? - Arti odwrócił się w stronę Kenchiego.
-To nie fair - Powiedział Kenchii i lekko uderzył Artiego w ramię. -Jesteś za silny... Jak w ogóle do tego doszło?
-No co ty? Już nie pamiętasz? Opowiadałem ci o tym...  Ehh... No nic. Opowiem raz jeszcze... Po śmierci mojej matki, postanowiłem stać się silniejszy, tak aby nikogo już nie stracić. Zacząłem trenować i tak wyrosłem na tego kim jestem. Akurat ty powinieneś to wiedzieć. Przecież sam wymyśliłeś mi ksywkę Arti, bo stwierdziłeś, że lepiej do super bohatera pasuje pasuje Arti niż Artem. - Mówiąc to super bohater zaczął się śmiać.
-W cale tak nie mówiłem! - Oburzył się Kenchii, po czym również zaczął się śmiać.
-Spójrz. Jesteśmy prawie u celu. Ale jest już dość ciemno, więc tu rozbijemy obóz i przenocujemy.
Kenchii przytaknął, konie się zatrzymały, a przyjaciele ściągnęli z nich balast i rozbili obóz.
Leżąc już przy ognisku, Kenchii zwrócił się do Artiego.
-Zamierzasz stać się jeszcze silniejszy?
-Głupie pytanie. - Mówiąc to Artem odwrócił się na drugi bok. - Oczywiście, że tak.
Ognisko pomału wygasało a kompani zasnęli.
-Arteeeem... Śmieeeerć...Musisz zginąć...Arteeeeem...ARTEEEM!
Chłopak obudził się zaczerpując jak najwięcej świeżego powietrza.
-Hej. Wszystko ok? - Spytał Kenchii.
-T-tak... musimy ruszać. -Mówiąc to, wstał i zaczął pakować rzeczy.
Gdy już wszystko spakowali, wyruszyli w dalszą drogę.
Widząc jaskinie Artem rzekł:
-Widać jaskinie... Ale jakoś tu cicho... za cicho...
W ten Arti usłyszał szept w swojej głowie:
-Śmieeeerć...
W tym czasie stado orków i trolli otoczyło konie i ich jeźdźców. Arti i Kenchii zeskoczyli z koni, złapali za swe bronie, i niemalże natychmiast zaczęli walkę. Strzały Kenchiego były szybkie i precyzyjnie jedna po drugiej trafiały w lica potworów. Artem, ze swoimi dwoma mieczami wirował niczym w tańcu śmierci, powalając i zabijając przeciwników. Jednak to nie wystarczyło. Oponentów przybywało coraz więcej, więcej i więcej...
Kiedy Artem się odwrócił, aby spojrzeć jak Kenchii sobie radzi, ujrzał swego przyjaciela leżącego na plecach z zakrwawionym brzuchem.
-Kenchii! - W tym momencie Arti poczuł ogromny ból w plecach i w mgnieniu oka znalazł się koło swojego przyjaciela, nie mogąc wykonać żadnego ruchu....
-Cholera... Przecież nie możemy tu teraz zginąć. Nie teraz. Kenchii trzymaj się! Kenchii. Kenchii.... - Jego głos był coraz cichszy, a kiedy powieki opadły Artem znów usłyszał w swojej głowie głosy. Tym razem był to głos ciepły i pełen wiary...
-Artemie... Artemie... Masz rację, nie możesz tu teraz zginąć. Musisz żyć, aby odkryć prawdę. Mianuje cię teraz mym nowym panem. Od teraz jesteś białym cesarzem. A teraz wstań, i wykrzycz to z siebie! Pokaż im moc białego cesarza! Powstań Artemie!.
Artem otworzył oczy, i wstał. Jego ciało otaczała potężna aura gniewu, a z jego ust wydobyło się zdanie:
-Jam jest cesarzem białego smoka! Jeśli mnie słyszysz, odpowiedz na me wezwanie!
Po tych sowach, wrogowie na moment się zatrzymali, a niebo pokryły ciemne chmury. Na ziemię zaczęły padać krople wody.
-SHIRO! OSTRZA WIATRU!
Gdy Arti wykrzyknął te słowa, na jego mieczach pojawiły się białe otoczki, niczym ostrze ostrzejsze niż brzytwa. Artem nie ruszając się z miejsca, machnął mieczami, a powietrzne fale przecięły wszystkich wrogów w pół.
Artem puścił miecze na ziemię i klęknął przy rannym Kenchim.
-Hej, Kenchii... Możesz już otworzyć oczy... Nie musisz już udawać...
Ciało Kenchiego było prawie blade. Artem przyłożył głowę do jego klatki piersiowej a z jego oczu zaczęły płynąć łzy.
-Obiecałem sobie... Obiecałem, że już nikogo nie stracę... Nie rób mi tego... Nie możesz... Nie pozwalam ci słyszysz! Kenchii! Kenchii! Keeeeenchiiiiii!
Artem zalał się łzami, nie mogąc uwierzyć, że mimo tylu treningów które przeszedł nie potrafił ocalić bliskiej mu osoby. Osoby, która była obecnie najbliższa jego sercu...
-Zejdź ze mnie bo się uduszę. - Usłyszał kaszlący głos/
-Kenchii! ty żyjesz! - Wrzasnął Artem ocierając łzy.
-Pewnie że żyję głąbie. Kto by cie pilnował jakby mnie zabrało? - Kenchii się uśmiechnął. -Pomóż mi wstać i nałożyć bandaż
Artem Pomógł Kenchiemu, po czym ruszył w stronę jaskini, a odwracając się rzekł:
-Ja pójdę po roślinę a ty odpoczywaj.
I ruszył. Kiedy doszedł do jaskini, ujżał upragnioną roślinę, gdy próbował ją zerwać w jego głowie znów zawitał mroczny głos.
-Tym razem miałeś szczęście... W cztery oczy spotkamy się za dziesięć lat, a w tedy już nic ci nie pomoże... Do tego czasu zadam ci największy ból jaki sobie wyobrażasz... Odbiorę ci wszystko co dla ciebie cenne... Stracisz wszystko, i zginiesz bo to jest twoje... Przeznaczenie...
Po tych słowach głos ucichł.
-Kim jesteś! Wyjdź i walcz teraz jak równy z równym! - Krzyczał Arti, lecz głos nie odpowiadał.
Artem zerwał roślinę i zawrócił. Gdy Kenchii go zobaczył, zapytał:
-Coś się stało? wyglądasz na zmieszanego.
-Wszystko ok. - Uśmiechnął się Artem - Ruszajmy...

środa, 1 lipca 2015

Rozdział 1 - Artem i Artem

  -Zostawcie mnie! Pomocy! - Z ciemnej uliczki między dwiema gospodami dało się słyszeć dziecięcy głos wołający o pomoc.
-Zamknij się smarkaczu i gadaj gdzie twoja matka to schowała, bo jak nie to zrobimy z tobą to samo co z nią!
-Pomocy! Niech ktoś mi pomoże!
Nóż w ręce jednego ze zbirów już wędrował w stronę chłopca, gdy nagle jego ręka została powstrzymana silnym chwytem. Zbir odwrócił głowę i zobaczył chłopaka średniego wzrostu, lecz dobrze zbudowanego. Miał bujne ciemnie włosy i zielone oczy. Odziany był w oliwkowy żakiet i czarne postrzępione spodenki.
-O proszę kolejny śmiałek który chce zginąć? - po tym pytaniu ręka złoczyńcy pękła w pół. Trzask był tak głośny, że jego kompanów przeszły ciarki. -uciekamy!- wrzasnął jeden z nich i w mgnieniu oka zniknęli. Zbir dostał jeszcze dwa szybkie ciosy w twarz i padł na ziemię a wybawiciel podszedł do chłopca.
-Mamusiu.... - Wyszeptał mały i padł na ziemię.
  Mały obudził się w pokoju w jakiejś gospodzie. Podniósł się i rozejrzał. Mały pokój, z okienkiem na miasto, obok łóżka mała półka nocna, a na niej świeczka wypalona do połowy. Na przeciwko łóżka stała spora komoda na ubrania. Poza tym w pokoju nie było nic. W ten otworzyły się drzwi.
-O! już się obudziłeś? Jak się czujesz?
-Mama? Gdzie jest moja mamusia?
-Spokojnie. Nic jej nie jest.Twoja mama jest w dobrych rękach. Jesteśmy teraz u mnie w domu. Musisz odpoczywać. Jak ci na imię?
-Jestem Artem. A pan? - Chłopiec z ciekawością przyglądał się młodzieńcowi stojącemu przy jego łóżku.
-Haha - Roześmiał się wesoło młodzieniec i kucnął przy nim.- Ja też jestem Artem, ale przyjaciele wołają na mnie Arti.
Podał małemu wodę - musisz odpoczywać. Napij się .
Artem wziął wodę i łapczywie ją wypił. - dziękuję za pomoc. Kiedy będę mógł zobaczyć mamusię?
-Jak tylko wyzdrowieje - Uśmiechnął się Arti. - Ile masz lat?
-Osiem. dziś są moje urodziny. A pan?
-Mów mi Arti- szeroko się uśmiechnął- osiemnaście....
Arti odwrócił się i spojrzał w podłogę.- co za zbieg okoliczności .... ten chłopiec .... prawie przeżył to co ja, kiedy byłem w jego wieku.- pomyślał przełykając ślinę.
-Mieszkasz sam Arti?
-Tak ... Sam...
***
  Na dworze zerwał się silny wiatr. W okienne szyby zaczęły uderzać pojedyncze krople deszczu, które w mgnieniu oka zamieniły się w ulewę. Nagle grzmot i błysk. Zaczęła się burza, a sytuacji nie poprawiały drzewa, których gałęzie stukały coraz głośniej o okno.
  Kilka minut po krzyku matki, Artem wyszedł ze skrzyni, i powoli, przestraszony ruszył w stronę drzwi od pokoju. Otworzył je, po czym powoli i na palcach zaczął schodzić po skrzypiących schodach na dół.
-Mamo?.... Mamo jesteś tam?
Schodząc chłopiec dostrzegł czerwony strumień płynący po drewnianej podłodze, i szybkim tempem zbiegł na dół. Jego oczom ukazało się ciało. Ciało jego najukochańszej mamy, które leżało w kałuży krwi. Było blade. Chłopiec podbiegł i przyłożył rękę do chłodnego policzka kobiety.
-Mamo.... Mamo obudź się... Mamo trzeba zrobić kolację, wstawaj....
Chłopiec zaczął ciągnąc ciało za rękę.
-Mamo ....
Na ziemię zaczęły kapać łzy.
***
-Odpoczywaj Artemie. Ja muszę wyjść.
Arti pogładził chłopca dłonią po głowie i wyszedł z pokoju.
  Jego dom był skromny i mały. Jedno pomieszczenie w którego środku znajdowały się stolik i dwa drewniane krzesła, po lewej stronie stał kominek a obok niego mały stosik porąbanego drewna. Na prawej od wejścia znajdowały się dwa okna, jedno na środku pokoju, pod którym była mała szafeczka. I drugie prawie że w rogu pomieszczenia, pod nim natomiast był mały piecyk na którym Artem przyrządzał posiłki. Prosto od wejścia znajdowały się dwie pary drzwi. Jedne prowadziły do pokoiku sypialnego, drugie zaś do łazienki.Artem nie należał do najbogatszych ludzi na ziemi, dlatego też nie było stać go na lepsze warunki mieszkalne, czy też na lepszy wystrój domu.
  Wychodząc z pokoju chłopca Artem zabrał swoje dwa mecze i wyszedł z domu.
-przydało by się odwiedzić jego matkę- pomyślał, po czym wsiadł na swego konia i galopem ruszył do lekarza u którego przebywała matka chłopca.
  Po pól godzinnej drodze Artem dotarł do miejscowego lekarza.Przywiązał rumaka i ruszyl do wejścia.
-Yo - rzekł wchodząc do środka.
Lekarz skinął głową.
-Jak ma się kobieta którą tu przywiozłem?
-Już lepiej. Odzyskała przytomność  Jeśli chcesz możesz z nią porozmawiać.- Mówiąc to ręką wskazał pierwsze drzwi od lewej.
-Dzięki Karen. Wiszę ci przysługę. Powiedział Artem do lekarza, kierując się w stronę drzwi.
-Wiesz, że nie chcę nic w zamian po tym jak uratowałeś mnie przed tymi trollami. Chociaż jest jedna rzecz o jaką chciałbym cię poprosić.
Artem zatrzymał się przed drzwiami do matki chłopca i pytająco spojrzał na Karena.
-Mianowicie. Na północnych wzgórzach dzień drogi stąd rośnie bardzo rzadka roślina lecznicza. Nie podam ci jej nazwy bo i tak nic ci ona nie powie, ale podejdź no tu na chwilkę.
Karen zaczął przebierać w papierach a Artem podszedł do jego biurka.
-Mam! - krzyknął Karen wyciągając jakąś kartkę.-To ta roślina. Jak już mówiłem, znajdziesz ją na północnych wzgórzach. Poszedłbym po nią sam... Ale na tamtych terenach grasują wielkie orki i trolle więc chyba rozumiesz...
-Dobrze. Pójdę po nią, ale najpierw muszę zabrać matkę do tego chłopca. Jeszcze raz dziękuję za opiekę nad nią.
  Artem wziął kartkę z rysunkiem rośliny i wszedł do pokoju w którym leżała kobieta.
-Jak się czujesz? - Spytał wchodząc.
Kobieta nie odpowiadała.
-Twój syn jest u mnie. Zabiorę cię do niego.
Spojrzała na Artema i bez słów wstała z łóżka.
-Jestem Artem - Uśmiechnął się - a jak brzmi twoje imię?
Kobieta nadal milczała.
-Ehh... widzę, że się nie dogadamy. Chodź za mną.
Niewiasta posłusznie ruszyła za chłopakiem. Wyszli z pokoju.
-Dzięki jeszcze raz Karen. Odwiozę ją do domu i ruszam po roślinę.-Rzekł Artem.
-Zawsze do usług. I to ja dziękuję.
  Artem wraz z kobietą wyszli z przychodni, wsiedli na konia i ruszyli w stronę miasta. Przez prawie całą drogę panowała niezręczna cisza. Koń powolnym kusem brnął przed siebie.
-Anastasia.-Artem usłyszał głos za swoimi plecami, odwróciwszy się spytał- mówiłaś coś?
-Nazywam się Anastasia.-Wydusiła z siebie kobieta.
-Wreszcie.- odetchnął z ulgą Arti.
-Dziękuję za ratunek, i za opiekę nad moim synem.
-To nic specjalnego, każdy by tak postąpił na moim miejscu. Ja po prostu byłem w pobliżu. Czego oni od was chcieli?
-Nie mam pojęcia. -Schowała swój wzrok - Pewnie chcieli tylko nas okraść... Chciałam obronić syna, i w tedy nagle poczułam ukłucie w brzuchu i padłam na ziemię. Przez mgłę tylko słyszałam, że ktoś nas ratuje. Jeszcze raz dziękuję.
Coś mi tu nie pasuje- Pomyślał Artem- Normalni złodzieje nie posunęliby się do morderstwa... Czyżby coś ukrywała?
  Przemyślenia Artema przerwał znajomy widok.
-Jesteśmy na miejscu. To mój dom.-Rzekł, kiedy ich oczom ukazała się mała chatka.
Gdy zeszli z konia, Anastasia natychmiast wbiegła do domu.
-Mama! - Radośnie wykrzyczał mały Artem
-Synku! Tak się cieszę, że nic ci nie jest.- Rzekła kobieta tuląc mocno swego syna.
Artem wszedł do domu chwilę po tym.
-Chyba macie sobie dużo do pogadania. Ja muszę wyjść. Wrócę za góra trzy dni. Przez ten czas bądźcie u mnie. Tu będziecie bezpieczni.- Mówiąc to odwrócił się w stronę drzwi.
-Zaczekaj! - Zatrzymała go Anastasia ściągając swój wisiorek z szyi.- Proszę weź to ze sobą.
Założyła piękny biały wisiorek Artemowi na szyję. A ten uśmiechnął się i wyszedł z domu....

wtorek, 30 czerwca 2015

Prolog

  Dwa smoki - Kuro i Shiro - toczyły ze sobą walkę na śmierć i życie.
  Polem walki było spokojne, nie zamieszkałe przez ludzi miejsce, jednak gdy walka trwała już jakiś czas, krajobraz zaczął zapierać dech w piersiach.Piękny zielony, świerkowy las, zamienił się w jedno wielkie ognisko.... Wysokie góry, niemalże zrównały się z ziemią, a w spokojnym jeziorze odbijało się piękne nocne niebo.
  Na tle pełni, w powietrzu było widać dwa walczące potwory. Kuro- Czarny, potężny smok- niczym władca ciemności. Jego łuski były czarne jak smoła, szpony wielkie i ostre niczym brzytwa, machające skrzydła wytwarzały taką falę powietrza, że w wiosce położonej dwie godziny drogi od pola walki było czuć napływającą mroczną aurę. Jego czerwone wielkie ślepia wpatrywały się w swojego przeciwnika - białego smoka. Shiro- smok bielszy niż chmury, nieco mniejszy niż Kuro. Jego piękne białe łuski podświetlał ogień z płonących lasów, a skrzydła wielkie i dostojne unosiły go w powietrzu.
  Walka była bardzo zacięta, smoki na zmianę dominowały w pojedynku, to Shiro zatopił swoje kły w ciele rywala, to Kuro obszernym zionięciem ognia poczęstował białego.
  Wydawało by się, że nie ma opcji, aby jakiekolwiek inne stworzenie mogło przebywać w pobliżu, nie wspominając o człowieku..... Jednak podczas walki, z fali ognia wyłonił się mężczyzna w lśniącej zbroi dzierżący wielki, złoty dwuręczny miecz. Mężczyzna zaczął krzyczeć w nieznanym języku jakieś zaklęcie, a kiedy smoki zwróciły na niego uwagę wbił miecz w ziemię i rozległ się niewiarygodny błysk....
  kolejna kartka była wyrwana.
-Co było dalej mamo?
-Nie wiem Artemie- Odrzekła matka do swojego ośmioletniego syna.
-Zawsze kończysz w tym samym momencie... Ale i tak lubię tą książkę, i chciałbym dowiedzieć się co jest dalej....
-Legenda głosi, że mężczyzna pokonał smoki i zdobył magiczne kryształy dające niewyobrażalną moc. Nazwał je smoczymi łzami. W obawie, aby nie trafiły one w niepowołane ręce, schował je na terenie któregoś z miast z państwa Ragnarok, po czym skonał.... Wiele osób próbowało je odnaleźć, lecz nikomu się nie udało, więc to chyba nieprawda.
Opowieść matki przerwał dźwięk wywarzanych drzwi.
-Artemie schowaj się do skrzyni i nie wychodź- Powiedziała matka i wyszła z pokoju syna, ten usiadł na łóżku, spojrzał przed siebie i zobaczył przez okno zachmurzone niebo. Wstał z łóżka, i podreptał na drógi koniec pokoju aby się ukryć.Miał złe przeczucia, i jeszcze ta mroczna aura w jego pokoju. Może i świeczki na półce nocnej rozświetlały lekko dość sporawy pokój, ale przez dwa okna wpadał mrok z dworu,. Mały chłopiec pobiegł jeszcze po swojego ulubionego misia, który posłusznie wraz z innymi misiami leżał na komodzie pod oknem, zawrócił pod skrzynie, i ukrył się do niej. Nad skrzynią w drugie okno stukały gałęzie drzew. Artem mocno przytulił misia i czekał.
  Matka nie wracała już jakiś czas. Artem posłusznie nadal siedział w skrzyni, gdy nagle w domu rozległ się znajomy jemu głos przerażająco wrzeszczący ,,Proszę nie! Ja naprawdę nie wiem gdzie one są!,, W domu rozległa się głucha cisza ....

Na wstęp

Witam.


 Ten blog, będzie opowiadaniem, które jest robione ,,for fun,, ;D Po prostu chciałem spróbować sił w pisaniu takiego opowiadania :D Będę wdzięczny za wszelkie komentarze i rady, ponieważ jestem nowicjuszem i dopiero się uczę :D Zapraszam do czytania mojego opowiadania pt. ,, Smocze łzy,, i życzę miłej lektury. :D
ARATA